In vitro – badania

Bardzo kontrowersyjny temat. Jedni są za, drudzy przeciw, a jeszcze inni nie zabierają zdania. Ja jestem jak najbardziej ZA. Podpisuję sie pod tym wszystkimi moimi kończynami. Jeżeli jest to jedyna szansa by mieć upragnione dzieciątko to powinno byc w całości refundowane, ale niestety są kryteria, które nie wszyscy spełniaja by się na to załapać. W tych czasach dużo par zmaga sie z bezplodnością bądź próbami zajścia w ciążę naturalnie. W moim otoczeniu jest ich kilka nie licząc nas.

Nasze leczenie zaczęło sie ponad 2 lat temu. Badania za badaniami i nowymi badaniami poganiały. Już nawet nie pamiętam ile razy jedno i to samo badanie miałam wykonywane, ile razy krew pobieraną, a o badaniach „dowcipnych” nie wspomnę. Skany, ultrasoundy i inne tego typu badania też miały miejsce. Za każdym razem niby zbiżaliśmy sie do ostatniej wizyty z naszym GP (lekarz rodzinny), ale zawsze coś wyskoczyło w między czasie więc od nowa zaczynaliśmy zabawę. Normalnie depresji można było sie nabawic.

W końcu jak już wszystkie badania mieliśmy zrobione to nasz doktorek wypisał skierowanie do ginekolog, która to zaleciła jeszcze więcej badań, ale tym razem hormonalnych. Tak więc zabawa w robienie badań zaczęła się od nowa. Normalnie roller coaster. Nie żeby jedno badanie wystarczyło, o co to to nie, trzeba je powtórzyć co najmniej 3 razy (tak dla pewności czy rzeczywiście hormon jest w granicach przyjętych do refundacji in vitro, czy może jednak będzie za wysoki i trzeba będzie samemu sfinansować to leczenie).

Badanie nasienia co 3 miesiące to taki standardzik. Za każdym razem coś innego wynajdowali. „Proszę powtórzyć badanie za 3 miesiące i z wynikami przyjść do mnie. O widzę, że morfologia nie za dobra – no to zalecimy jeszcze jedno badanko. Ruchliwość plemników – niby może być, ale dla pewności… (tak, tak wiem… jeszcze jedno badanko! -sic).

Po ok roku różnorakich badań pani ginekolog w końcu wypisała nam aplikacje na refundowane leczenie i zabieg in vitro 🙂 (mniemam, iż badania już jej się wyczerpały 😉 ). No to już jest coś 🙂 Może już bedzie z górki. Wyśle aplikacje do najbliższej kliniki, oni sie do nas odezwa w ciągu 7 dni, umówimy sie na 1 wizyte i zaczynamy. O jak ja sie myliłam! Z nami nie jest tak kolorowo! Tak wiec: aplikację otrzymali, ale niestety jako prywatni (!) pacjęci; prosze zrobić jeszcze 150 innych badań, których nie było na liście i przesłać do nas; porozmawiać z ginekolog o wysłaniu odpowiedniej aplikacji!!! W między czasie korespondencja mailowa między nami a kliniką co musimy zrobić, przesłać lub przefaxować, z kim się kontaktować. wiadomości ze 20 lub więcej, ale po 3 miesiącach cała dokumentacja jest skompletowana, prawidłowa aplikacja wysłana i ustalona data pierwszej wizyty w klinice 🙂

Ale ile nerwów, stresu przez tą całą droge nas to kosztowało to tylko my wiemy.

Dodaj komentarz